sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 11

~Tomek

Było mi go żal. Tak cholernie żal, że nie potrafiłem tego opisać… Dzieciak-lekoman z dobrego domu, któremu najwyraźniej zwykłe narkotyki już nie wystarczały. Nie mam pojęcia, dlaczego zgodziłem się załatwić mu morfinę… Może dlatego, że dużo płacił? Wiem, że nie powinienem tego robić – mogłem odmówić albo chociaż sprzedać mu jakiś trefny towar. Mogłem, ale tego nie zrobiłem.
Koleś miał w oczach coś dziwnego… Nie objawy głodu narkotykowego czy niedosytu. Widziałem tam ból i obłęd, zupełnie jakby strasznie cierpiał. Jakby potrzebował tego leku nie do ćpania, ale żeby pozbyć się bólu.
– Jesteś idiotą – oświadczył bez emocji Kris, siadając na ławce pod blokiem.
Westchnąłem. Wiedziałem, że ma rację.
– Umawialiśmy się, że nie robimy ryzykownych interesów! – warknął po chwili.
Miałem gdzieś, to co mówił. Dla mnie cały ten handel był jednym ryzykownym interesem… Dlaczego więc nie miałem sprzedawać dragów akurat TEMU gościowi? Bo Kris dostał od niego bęcki, to miałem stracić klienta? W życiu…
W ciągu tego miesiąca zarobiłem naprawdę niewiele – od kiedy pół dnia przesiadywałem wśród tych bogatych gnojków, a całe osiedle dowiedziało się, że „wpadłem”, prawie w ogóle nie miałem klientów. Kris w czasie swego pobytu w szkole zwerbował wszystkie ćpające dzieciaki jako swoich klientów… Mi ostał się jeden jedyny Marcin. Był moim wybawieniem: tylko dzięki niemu jeszcze zarabiałem, a co za tym idzie – miałem kasę na ciuchy.
Gdybym tylko miał forsę, nie musiałbym być dilerem i się narażać. Zawsze chciałem mieć bogatych rodziców, fajną wakacyjną pracę jak te dzieciaki… A zamiast tego tynk z sufitu w pokoju sypał mi się na głowę i rodzice oczekiwali ode mnie, że będę chodził w podartych spodniach przez kilka lat, żeby tylko mieli kasę na chlanie. Bułki na śniadanie? Marzenie… W naszym domu panowała zasada jak sobie coś załatwisz, to zjesz…

Pamiętam jakby to było wczoraj… Miałem siedem lat i właśnie zaczynałem naukę w podstawówce. Wszystkie dzieci przyszły na rozpoczęcie roku w śnieżnobiałych koszulach, spodniach od garnituru, niektóre dziewczynki w przepięknych sukienkach. Stałem jak wryty, obserwując te śliczne eleganckie dzieci. Było mi strasznie głupio, bo nie miałem takich czystych i drogich ubrań. Jako jedyny byłem ubrany w czarne dresowe spodnie i poszarzałą koszulkę polo.
Następnego dnia podczas śniadania doznałem kolejnego rozczarowania… Usiedliśmy wszyscy razem przy wielkim stole na stołówce i każdy wyjął swoją śniadaniówkę. Dosłownie każdy – oprócz mnie… W czasie gdy dzieciaki z klasy wyciągały ze swoich kolorowych pudełek kanapki z szynką, bułki z Nutellą, batony i owoce, ja męczyłem się z reklamówką z Biedronki, w którą mama zawinęła jedną, niezbyt świeżą parówkę. Kiedy sytuacja powtarzała się przez kolejne parę dni, dzieci zaczęły się ze mnie śmiać. Wtedy przysiągłem sobie, że jak tylko nadarzy się okazja, nie będę zależny od rodziców.
Nie chciałem być pośmiewiskiem innych. Nie chciałem, żeby się ze mnie śmiali, obgadywali po kątach, mieli pożywkę z mojej biedy. Dlatego bardzo szybko zacząłem przychodzić do szkoły z bułką z Nutellą, jak inni. Nie dlatego, że mama zrobiła. Dlatego, że sam sobie załatwiłem.
Właśnie w taki sposób, już jako siedmiolatek, uzależniłem się od nielegalnych występków i interesów. Zaczęło się od niewinnej kradzieży ze spożywczaka…

Dziwne dla mnie było to, że kiedy mój młodszy brat poszedł do szkoły, codziennie dostawał obfite śniadanie z deserem i sokiem w kartoniku. Zawsze chodził w czystych ciuchach, miał nowe, sprawne zabawki, nigdy nie zaznał biedy w naszym domu. W jego pokoju zawsze było czysto, schludnie, okno było szczelne. To ja nosiłem stare szmaty, ja nie miałem co jeść, ja spałem na rozklekotanym łóżku w pokoju z grzybem na ścianie.
Handel narkotykami był dla mnie życiową szansą.
Bez większego wysiłku zarabiałem wielkie pieniądze. Musiałem tylko znaleźć klientów, w czym na początku pomagał mi Kris. Ot, cała filozofia…
– Zobaczysz, ten gówniarz cię podkabluje! – rzucił Kris, wyciągając z kieszeni szlugi.
Nie chciało mi się w to wierzyć. Marcin potrzebował morfiny. Nie podkablowałby swojego dostawcy.
Chyba, że to była tylko taka gra… Że wcale nie musiał jej brać – po prostu chciał mnie sprawdzić, a potem wykończyć, donosząc na mnie na policję!
Byłem rozbity. Bałem się trafić do kicia. Kris mógł go przejrzeć, tak, jak przejrzał Krychę. Jednak równie dobrze mógł mi zwyczajnie zazdrościć… żaden klient nie płacił mu tyle, co Marcin mnie. Może po prostu z zawiści chciał mnie pozbawić najlepszego i zarazem jedynego klienta.
Nie… Nie mógłby tego zrobić. Przecież to on mnie w to wszystko wkręcił, pomagał mi, kiedy inni mieli moje problemy gdzieś. Z pewnością nie chciał mi zaszkodzić.
Postanowiłem przemyśleć to wszystko na osobności. Wstałem z ławki i pożegnawszy się z kumplem oddaliłem w stronę ulicy.
Na dworze coraz bardziej się ściemniało. Powoli na mieście zaczęły się pokazywać szemrane typy, dzieciaki z patologicznych rodzin i prostytutki. Przechodziłem obok nich obojętnie, trzymając ręce w kieszeniach i rozmyślając nad całą tą sytuacją. W końcu doszedłem do wniosku, że tak naprawdę nie mogę zrobić niczego konkretnego – albo zaufać jednemu, albo drugiemu i po prostu ryzykować.
W pewnym momencie zauważyłem w oddali znajomą postać. Wszystkie dziewczyny stojące na chodniku były tu stałymi bywalczyniami, ale tę widziałem po raz pierwszy i od razu poznałem z daleka. Blond koleżanka Marcina w krótkiej spódniczce z lateksu i staniku od stroju kąpielowego opierała się o latarnię, oglądając swoje paznokcie. Nie wyglądała, jakby szukała klienta, ale raczej jakby na kogoś czekała.
Dziewczyna Marcina dziwką!? Niemożliwe… pomyślałem, zatrzymując się w bezpiecznej odległości i obserwując ją uważnie. Wydawało mi się to tak nieprawdopodobne, żeby taki spokojny chłopak z dobrego domu prowadzał się z taką panną. Ona też stwarzała pozory aniołka w skórze modelki. Jednak moje wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy wsiadła do czarnego Audi, które prowadził jakiś stary dziadek.
Przez dłuższą chwilę po tym, jak samochód odjechał z piskiem opon, nie mogłem się pozbierać. Mój światopogląd runął!
Zawsze wydawało mi się, że takimi rzeczami zajmują się tylko biedne dziewczyny z patologicznych rodzin… Gówniary, które nie mają na nic kasy, a nie chcą połamać paznokci przy prawdziwej pracy. Ona na pewno miała pieniądze na wszystko, czego zapragnęła.

Musiałem powiedzieć o tym Marcinowi. Spodziewałem się, że chłopak o tym nie wie, skoro wciąż tak dobrze się dogadywali. Chciałem wyświadczyć mojemu najlepszemu klientowi przysługę, tylko tyle.
Kiedy następnego dnia spotkaliśmy się w centrum handlowym, żeby dokonać kolejnej transakcji, nogi miałem jak z waty. Z jednej strony chciałem go uświadomić, a z drugiej czułem, że wyjdzie z tego coś niedobrego.
– Siema – rzucił na powitanie, gdy podszedłem do ławki, na której siedział.
Wyglądał fatalnie – był blady, oczy miał podkrążone, białka zaczerwienione. Trochę podsiniałe usta wygięły się w grymasie, który pewnie w założeniu miał być uśmiechem. Odruchowo spojrzałem na jego ręce – to po nich zawsze poznawałem, czy klient jest na głodzie. Jeśli był – podwyższałem stawkę, bo wiedziałem, że i tak kupi. Ale Marcinowi dłonie wcale nie drżały. W jednej trzymał nowiutkiego smartfona, w drugiej puszkę coli.
Zacząłem zastanawiać się, czy czasem nie przez morfinę wygląda tak okropnie. Nie miałem pojęcia, jakie skutki uboczne może wywoływać, jakie są objawy przedawkowania.
Mimo tego przekazałem mu reklamówkę z fiolkami i strzykawkami, a on podał mi pieniądze. W takim miejscu jak centrum handlowe nikt nie podejrzewał, że sprzedaję mu właśnie narkotyki.
– Dzięki – rzucił, chowając siatkę do plecaka Pumy. – Spoko koleś z ciebie.
– No właśnie… – zacząłem nieśmiało. – Słuchaj, może to co powiem wyda ci się dziwne i chamskie, ale… Twoja dziewczyna to pospolita dziwka.
Wstrzymałem oddech, czekając na jego reakcję. Wydawał się nie tyle zły, co cholernie zaskoczony. Przez dłuższą chwilę chyba usiłował przetrawić to, co powiedziałem, a po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Diana jest według ciebie dziwką? – spytał słabym głosem.
– Chodzisz… z Dianą!?
Teraz to ja byłem w totalnym szoku. To było jakieś wielkie nieporozumienie… Cholerna ściema! Przecież on wcale nie trzymał się z Dianą! Raz ją obronił i już niby byli parą!? Przecież to z tą blondyną włóczył się po kiblach w czasie lekcji!
A może to on był tym złym? Najwyraźniej… Zdradzał biedną niewinną dziewczynę z jakąś dziwką… Aż bałem się pomyśleć, jak poczuje się Diana, kiedy się o tym dowie…